Podsumowanie roku nie byłoby pełne bez listy shitów, czyli subiektywnego spisu rzeczy, wydarzeń i nowinek, które mnie wkurwiły, zasmuciły lub w inny sposób spowodowały opad rąk.
Zapraszam do lektury:
6. Canon EOS 6D
Może to niezbyt fair z mojej strony zamieszczać na liście shitów aparat, którego wyczerpujące recenzje i testy jeszcze się nie ukazały, i którego nawet jeszcze nie miałem w rękach, ale traktuję go na razie z zupełnie osobistej perspektywy, na podstawie specyfikacji i wstępnych opinii, z jakimi się zapoznałem.
Nie ukrywam, że z niecierpliwością oczekiwałem tej „ekonomicznej pełnej klatki”, licząc, że zastąpię nią starzejącego się EOS-a 7D. Tymczasem specyfikacja 6D zupełnie nie spełnia pokładanych przeze mnie nadziei i jest dokładnym przeciwieństwem tego, czego spodziewałem się po nowej lustrzance Canona. Po raz pierwszy atrakcyjniejszą propozycją wydaje mi się odpowiednik konkurencji, czyli Nikon D600.
„Szóstka” musiałaby móc się pochwalić genialną jakością zdjęć, by zmienić moje do niej podejście, na razie jednak z przykrością stwierdzam, że jestem rozczarowany.
5. "Prometeusz"
“Prometeusz” Ridleya Scotta rozczarował mnie z kilku powodów. Po pierwsze, ukazał się zamiast tak oczekiwanej przeze mnie ekranizacji jednej z najlepszych powieści SF, jakie czytałem, „Wiecznej Wojny”. Scott planował przeniesienie książki Joe Haldemana przez 25 lat, a w końcu, gdy stało się to możliwe, zmienił zdanie i nakręcił pseudo-prequel Aliena.
Po drugie, „Prometeusz” to po prostu słaby film jak na tak doświadczonego reżysera. Fabuła nie trzyma się kupy, nienadzwyczajni aktorzy grają nieprzekonywujące postaci o miernym dialogach. Film próbuje być enigmatyczny, stawiając więcej nowych pytań niż dając odpowiedzi, ale zamiast intrygować – irytuje, zamiast zaciekawić – zanudza. Nawet naprawdę udana rola Michaela Fassbendera i fantastyczne zdjęcia nie pozbawiły mnie uczucia rozczarowania i zawodu.
4. Baldur's Gate Enhanced Edition
To akurat nie jest niespodzianka – gdy tylko usłyszałem o projekcie “rewitalizacji” klasyki cRPG, Baldur’s Gate, i gdy zobaczyłem ich stronę, ogarnęły mnie wątpliwości. Wychodzi na to, że mam nosa, bo BG:EE okazał się zabugowanym i niedopracowanym niewypałem i chamską próbą wyciągnięcia kasy od sentymentalnych fanów.
3. Śmierć MCA
Choć nigdy nie byłem fanem hip-hopu, zawsze ceniłem Beastie Boysów i mam niemal kompletną ich dyskografię. Ostatni album przypadł mi do gustu, choć nie wiedziałem jeszcze, że będzie to ostatnia płyta, jaką trzech kumpli z Brooklynu nagra razem. Śmierć Adama Yaucha - tym bardziej przykra i zasmucająca, że była następstwem ciężkiej i wyniszczającej choroby, jaka dotknęła niestarego przecież, pełnego energii i humoru człowieka.
2. Brak dodatków do Skyrima w Polsce
Powtarza się sytuacja, którą pamiętamy z Falloutem. Nie dziwi to, jeśli zdamy sobie sprawę, iż firmą odpowiedzialną za dystrybucję Fallouta i Skyrima w kraju jest znienawidzona przez graczy Cenega. Nie tylko Skyrima nie można kupić bezpośrednio na Steamie (a taki model sprzedaży preferuję, mam w dupie amatorskie tłumaczenie i stękania aktorów z podrzędnych teatrów), choć po kupnie i tak trzeba go na Steamie zarejestrować, dodatki opublikowane do tej gry nie są dla polskich graczy oficjalnie dostępne. Wyjątkiem jest na razie pierwszy DLC, Dawnguard, który ukazał się w postaci zapakowanej w pudełko karty z kodem do pobrania, trzy miesiące po światowej premierze.
Aby móc pograć w pozostałe DLC trzeba kupić pudełkową wersję Skyrima za granicą, albo po prostu ściągnąć piracką kopię gry i dodatków. I jak tu się dziwić, że piractwo w Polsce kwitnie…?
1. Green Development
To już nie tajemnica – deweloper, budujący od kilku lat moje mieszkanie w Żyrardowie, zbankrutował. Nie chcę podawać szczegółów ani zdradzać obecnego stanu rzeczy, poprzestanę jedynie na stwierdzeniu, że jest nieciekawie i w najlepszym wypadku perspektywa loftu w Żyrku oddali się o kolejny, bliżej nieokreślony okres. A w najgorszym… wolę nie myśleć.
Nie podejrzewam spółki Green Development o nieuczciwość i oszustwo, mam im natomiast do zarzucenia kompletny brak profesjonalizmu, pazerność i krótkowzroczność. Niestety prawo w Polsce jest tak skonstruowane, że służy głównie rozmaitym grupom interesu (w tym deweloperom), natomiast nie chroni w niemal żadnym stopniu interesów zwykłego obywatela. W rezultacie ludzie odpowiedzialni za fakt, iż od czterech lat nie mam obiecanego mieszkania, mimo iż za nie płacę, nie poniosą żadnej odpowiedzialności i już pewnie kombinują, jak by rozkręcić nową inwestycję, w innym mieście i pod nowym logo.
Zwróćcie uwagę, jak ironiczny wydaje się teraz peerelowski slogan umieszczony na budynkach Loftów de Girarda, "Gospodarni mają więcej"...
Zapraszam do lektury:
6. Canon EOS 6D
Może to niezbyt fair z mojej strony zamieszczać na liście shitów aparat, którego wyczerpujące recenzje i testy jeszcze się nie ukazały, i którego nawet jeszcze nie miałem w rękach, ale traktuję go na razie z zupełnie osobistej perspektywy, na podstawie specyfikacji i wstępnych opinii, z jakimi się zapoznałem.
Nie ukrywam, że z niecierpliwością oczekiwałem tej „ekonomicznej pełnej klatki”, licząc, że zastąpię nią starzejącego się EOS-a 7D. Tymczasem specyfikacja 6D zupełnie nie spełnia pokładanych przeze mnie nadziei i jest dokładnym przeciwieństwem tego, czego spodziewałem się po nowej lustrzance Canona. Po raz pierwszy atrakcyjniejszą propozycją wydaje mi się odpowiednik konkurencji, czyli Nikon D600.
„Szóstka” musiałaby móc się pochwalić genialną jakością zdjęć, by zmienić moje do niej podejście, na razie jednak z przykrością stwierdzam, że jestem rozczarowany.
5. "Prometeusz"
“Prometeusz” Ridleya Scotta rozczarował mnie z kilku powodów. Po pierwsze, ukazał się zamiast tak oczekiwanej przeze mnie ekranizacji jednej z najlepszych powieści SF, jakie czytałem, „Wiecznej Wojny”. Scott planował przeniesienie książki Joe Haldemana przez 25 lat, a w końcu, gdy stało się to możliwe, zmienił zdanie i nakręcił pseudo-prequel Aliena.
Po drugie, „Prometeusz” to po prostu słaby film jak na tak doświadczonego reżysera. Fabuła nie trzyma się kupy, nienadzwyczajni aktorzy grają nieprzekonywujące postaci o miernym dialogach. Film próbuje być enigmatyczny, stawiając więcej nowych pytań niż dając odpowiedzi, ale zamiast intrygować – irytuje, zamiast zaciekawić – zanudza. Nawet naprawdę udana rola Michaela Fassbendera i fantastyczne zdjęcia nie pozbawiły mnie uczucia rozczarowania i zawodu.
4. Baldur's Gate Enhanced Edition
To akurat nie jest niespodzianka – gdy tylko usłyszałem o projekcie “rewitalizacji” klasyki cRPG, Baldur’s Gate, i gdy zobaczyłem ich stronę, ogarnęły mnie wątpliwości. Wychodzi na to, że mam nosa, bo BG:EE okazał się zabugowanym i niedopracowanym niewypałem i chamską próbą wyciągnięcia kasy od sentymentalnych fanów.
3. Śmierć MCA
Choć nigdy nie byłem fanem hip-hopu, zawsze ceniłem Beastie Boysów i mam niemal kompletną ich dyskografię. Ostatni album przypadł mi do gustu, choć nie wiedziałem jeszcze, że będzie to ostatnia płyta, jaką trzech kumpli z Brooklynu nagra razem. Śmierć Adama Yaucha - tym bardziej przykra i zasmucająca, że była następstwem ciężkiej i wyniszczającej choroby, jaka dotknęła niestarego przecież, pełnego energii i humoru człowieka.
2. Brak dodatków do Skyrima w Polsce
Powtarza się sytuacja, którą pamiętamy z Falloutem. Nie dziwi to, jeśli zdamy sobie sprawę, iż firmą odpowiedzialną za dystrybucję Fallouta i Skyrima w kraju jest znienawidzona przez graczy Cenega. Nie tylko Skyrima nie można kupić bezpośrednio na Steamie (a taki model sprzedaży preferuję, mam w dupie amatorskie tłumaczenie i stękania aktorów z podrzędnych teatrów), choć po kupnie i tak trzeba go na Steamie zarejestrować, dodatki opublikowane do tej gry nie są dla polskich graczy oficjalnie dostępne. Wyjątkiem jest na razie pierwszy DLC, Dawnguard, który ukazał się w postaci zapakowanej w pudełko karty z kodem do pobrania, trzy miesiące po światowej premierze.
Aby móc pograć w pozostałe DLC trzeba kupić pudełkową wersję Skyrima za granicą, albo po prostu ściągnąć piracką kopię gry i dodatków. I jak tu się dziwić, że piractwo w Polsce kwitnie…?
1. Green Development
To już nie tajemnica – deweloper, budujący od kilku lat moje mieszkanie w Żyrardowie, zbankrutował. Nie chcę podawać szczegółów ani zdradzać obecnego stanu rzeczy, poprzestanę jedynie na stwierdzeniu, że jest nieciekawie i w najlepszym wypadku perspektywa loftu w Żyrku oddali się o kolejny, bliżej nieokreślony okres. A w najgorszym… wolę nie myśleć.
Nie podejrzewam spółki Green Development o nieuczciwość i oszustwo, mam im natomiast do zarzucenia kompletny brak profesjonalizmu, pazerność i krótkowzroczność. Niestety prawo w Polsce jest tak skonstruowane, że służy głównie rozmaitym grupom interesu (w tym deweloperom), natomiast nie chroni w niemal żadnym stopniu interesów zwykłego obywatela. W rezultacie ludzie odpowiedzialni za fakt, iż od czterech lat nie mam obiecanego mieszkania, mimo iż za nie płacę, nie poniosą żadnej odpowiedzialności i już pewnie kombinują, jak by rozkręcić nową inwestycję, w innym mieście i pod nowym logo.
Zwróćcie uwagę, jak ironiczny wydaje się teraz peerelowski slogan umieszczony na budynkach Loftów de Girarda, "Gospodarni mają więcej"...